Podobną prowizorkę ,przeszedłem od września do grudnia, w pierwszej klasie. Ponieważ internat nie został na czas wyremontowany, umieszczono nas w Schronisku Szkolnym , położonym koło Szkoły Podstawowej. Drewniany budynek po lewej stronie , chyba spalił się niedawno.Warunki były tam takie , że rajem było mieszkanie później w 24-osobowym kołchozie. Ciekawostką tamtych czasów, były też wyjścia do kina "Żubr" na film, wyświetlany w ramach Dni Filmu Radzieckiego.Wychodziła cała szkoła , sprawdzana była obecność, nieobecność była bardziej napiętnowana niż nieobecność na lekcji. Każda klasa oddzielnie , kolumną marszową , czwórkami . Klasę prowadził "gospodarz", a nad całością czuwał jeden, lub kilku nauczycieli . Nauczyciele wyjścia te traktowali podobnie jak uczniowie , czyli z przymrużeniem oka , ale "mus to mus". "Przechlapane" mieliśmy jak szkołę prowadził do kina Dyr. Gibowski . Wtedy mowy nawet być nie mogło , o jakichś rozmowach , nierównym marszu /maszerowało się "w nogę'/,czy chodzenie luźnymi grupami , chodnikiem itp. Nie wynikało to oczywiście , ze szczególnego zamiłowania Dyr. Gibowskiego do " kultury radzieckiej", natomiast było to przejawem , jego szczególnego zdyscyplinowania, zamiłowania do porządku, wojskowego "szyku", "pruskiego drylu" wręcz. Oczywiście , nie mogło to się nam podobać. Dlatego , jak tylko "Draudt" oddalił się trochę , to zaraz klasa " gubiła krok" , opowiadała dowcipy , jeden drugiemu podstawiał nogę itp. Z pilnością godną lepszej sprawy , czuwał jednak nasz "gospodarz" , Stasio Borowiak , który lubił przypodobać się zarówno P. Gibowskiemu jak i P. Gibowskiej. Próbował więc uspokoic towarystwo , wrzeszcząc gromko...Słysząc tumult "Draudt" zawracał i... wystarczyły dwa słowa " Ccho tam?". Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki , cichły rozmowy , klasa maszerowała " w krok". Stasio, wieczorem dostawał "kocówę" , obiecywał solennie poprawę , ale przy następnej okazji powtarzało się wszystko "toczka w toczkę"